- Cześć Renny. - powiedziałam
- Cześć Zoey. - odpowiedział i podał mi rękę. Chwyciłam jego dłoń i podniosłam się z chodnika.
- Sorki. - rzuciłam - Zamyśliłam się.
- To ja powinienem uważać. - odpowiedział i uśmiechnął się niezręcznie.
- Nie ma sprawy. - powiedziałam
- Przejdziemy się ? - zapytał
- Pewnie. - odpowiedziałam i skierowaliśmy się w stronę parku Olsena. Bez słowa usiedliśmy na ławeczce obok stawu i spoglądaliśmy na siebie.
- Więc.... - zaczęłam i poczułam dziwne uczucie, ale ignorowałam je i brnęłam dalej - gdzie się wybierałeś ?
- Szedłem właśnie do mojego taty. - odpowiedział Renny
- Jak ma na imię ? - zapytałam z ciekawości i znowu naszło mnie te dziwne uczucie.
- Castio. - odpowiedział Renny
- Włoch ? - zapytałam nagle
- Zgadza się. - powiedział i znowu ogarnęło mnie te cholerne uczucie. Teraz byłam już przekonana, że ktoś nas obserwuje. Chciałam wiedzieć kto to, ale tak, żeby ten ktoś się o tym nie dowiedział. Wyjęłam lusterko z torebki i podniosłam je do góry. Zaczęłam nim obracać powoli w każdą stronę, żeby znaleźć tego kto nam się przyglądał. "Tak !" krzyknęłam w myślach, ale moja radość zaraz zniknęła. W odbiciu zauważyłam postać. Postać mężczyzny w czarnym płaszczu, który stał przy ogromnym drzewie i wpatrywał się w nas. Kolejny raz jego twarz była zakryta. Serce zaczęło mi walić jak młot, a ręce zaczęły się trząść. Musiałam stamtąd znikać i to jak najszybciej. Szybko zamknęłam lusterko i schowałam do torebki.
- Renny pójdziemy gdzieś indziej ? - zapytałam
- Dlaczego ? - zapytał. Złapałam go szybko za rękę.
- Renny, proszę cię. - odpowiedziałam drżącym głosem.
- Okej. - odpowiedział. Puściłam go i odeszliśmy od ławeczki. Kiedy wychodziliśmy z parku, nerwowo oglądałam się za siebie. To był błąd. Kiedy kolejny raz odwróciłam się za siebie i tym razem nikogo nie było.
- Zoey co się z tobą dzieje ? - zapytał Renny dziwnym głosem.
Odwróciłam się przed siebie i już chciałam odpowiedzieć na to pytanie, kiedy zauważyłam coś niepokojącego. Hmmm...łagodnie powiedziane, przeraziłam się. Przede mną stał zakapturzony facet. Moje zmysły zaczęły wariować. Nie wiedziałam co mam zrobić. Uciec ? Na pewno by mnie złapał. Pobić go ? Dałby mi radę i to bez większego trudu. Co innego miałam zrobić ? Czekać na pomoc ? Przecież nikogo nie było. I Renny. Co się stało z Rennym ? Coraz więcej pytań zakłócało mi racjonalne myślenie.
- Gdzie Renny ? Czego chcesz ode mnie ? - zapytałam nieznajomego
- Niczego nie chcę. - odpowiedział męski głos
- Po co mnie śledzisz ? - zapytałam
- Muszę. - odpowiedział zachrypniętym głosem
- Co ? Nie potrzebuję nikogo. - powiedziałam pewnie
- Owszem, potrzebujesz. - powiedział nieznajomy, a jego głos wrócił do wcześniejszej postaci.
- Kim jesteś ? - zapytałam już nieźle wkurzona - Gdzie jest Renny ?
- Bratasz się z wrogiem ? - zapytał chłopak
- Wrogiem, jakim wrogiem ? - zapytałam zdezorientowana
- Nie ważne. - odpowiedział chłopak - Pozbędę się go i będziesz bezpieczna.
- Bezpieczna ? Pozbędę ? - pytałam cały czas. - Kim do cholery jesteś ? Skąd tyś się urwał chłopie ?
Chłopak odwrócił się, pokazując mi co ma za sobą. Renny ! Był związany, miał knebel w ustach i był zamknięty w żelaznej klatce. Kiedy tylko mnie zobaczył zaczął się miotać i próbował się oswobodzić z lin.
- Renny ! - krzyknęłam. Coś we mnie drgnęło i poczułam się jakbym traciła kogoś naprawdę bliskiego, chociaż wcale go nie znałam.
- Pozbędę się tego gnoja raz na zawsze i będziesz bezpieczna Zoey. - powiedział nieznajomy i zaczął iść w stronę klatki z Rennym
- O czym ty gadasz !? - wydarłam się na niego z całej siły. Czułam się źle i to bardzo źle.
Chłopak jednak się nie odwrócił i szedł dalej. Zaczęłam za nim biec. Kiedy byłam już przy klatce, uderzyłam w coś. Coś niewidzialnego. Jakaś bariera.
- Co do cholery się tu dzieje ?! - krzyknęłam.
- Zoey Ivans, taka jest twoja przeszłość, teraźniejszość i przyszłość. - usłyszałam głos - Szukaj swego przeznaczenia.
Usłyszałam krzyk i spojrzałam na klatkę. Renny....jego ciało płonęło czerwono-niebieskim płomieniem. Patrzyłam na to. Czułam jak ja bym była w tej klatce. Czułam ten ogień, który spala jego ciało. To było okropne. Patrzyłam mu w oczy. Widziałam jego cierpienie...nagle poczułam ból w głowie. Wszystko się urwało. Rozejrzałam się w około siebie i zorientowałam się, że byłam we własnym pokoju. "To był tylko sen" pocieszyłam się. Wzięłam głęboki wdech i potarłam głowę.
- Będzie siniak. - powiedziałam do siebie i wstałam z podłogi. Spojrzałam na elektroniczny budzik na półce, była już 3:46. Wróciłam z powrotem do łóżka i momentalnie zasnęłam.
* * *
Weszłam do sali chemicznej i usiadłam w ławce, tym razem było mniej uczniów niż mogłoby się wydawać. Profesor Diaz weszła do klasy i rozsiadła się w krześle. Sprawdzając obecność wykrzywiała się na małą liczebność klasy.
- Dziś przerobimy wszystkie daty z trzeciego roku. - powiedziała.
"Kolejna lekcja z serii: paplam godzinę, a wy głąby mnie nie słuchacie" - pomyślałam i otworzyłam zeszyt. Słyszałam jak Pam i Marcy planują swoją imprezę. No tak, trudno było ich nie słyszeć: cichy głos prof Diaz, nie mógł konkurować z podekscytowanymi szeptami. Udawałam, że nic nie słyszę i marzyłam tylko o tym, by uciec. Nie mogłam, zaczęłam więc bazgrać w zeszycie do historii. Miotały mną całkiem sprzeczne uczucia. Nienawidziłam Pam i Marcy i życzyłam im śmierci albo przynajmniej jakiegoś okropnego wypadku, z którego wyszłyby pokiereszowane, pokonane i nieszczęśliwe. A jednocześnie czułam ból. Gdyby dały mi tylko szansę. W końcu nie nalegałam, by być najpopularniejszą i najbardziej podziwianą dziewczyną w szkole. Zadowoliłabym się miejscem w ich głupie. Ale one mówiły: "Och, ta biedna Zoey, jest taka dziwna, ale co byśmy bez niej zrobiły?". Zawsze wściekałam się na te idiotki, ale skrycie chciałam należeć do ich paczki. "Mam to gdzieś!" pomyślałam, wracając go punktu wyjścia. To był mój przedostatni rok. Jeszcze rok i miałam nadzieję, że nie spotkam więcej tych ludzi, ale na razie musiałam wytrzymać z tą bandą idiotów. Bazgrając po kartce, do głowy przychodziły mi różne pomysły. W końcu spojrzałam na kartkę. Kartka była zapełniona kilkoma kreskami. "Kilka kresek tu i kilka tam" pomyślałam i dorysowałam kolejne, czarne kreski. Wszystko zaczęło układać się w logiczną całość. Najpierw długi i pokiereszowany płaszcz, potem ręce, a w prawej miecz. Przyszła kolej na twarz. Zastanawiałam się jaką nadać jej postać, jaki grymas, jakie oczy. Zaczęłam beznamiętnie poruszać ręką po kartce. Moja ręka tak jakby poruszała się po kartce bez większego trudu, ale umysł nie brał w tym udziały. W końcu rysunek był gotowy. "Nie ! Tylko nie on !" przeraziłam się, kiedy oderwałam rękę od kartki. Narysowałam postać w płaszczu, tą samą ze snu. Czym prędzej wyrwałam kartkę z zeszytu i zgniotłam ją. Chciałam wstać i wyrzucić kartkę, kiedy zadzwonił dzwonek. Podniosłam się z miejsca, wrzuciłam rysunek do torby i jak najprędzej wyszłam z klasy. Nie chciałam dłużej siedzieć na uczelni. Nie mogłam. A co jeśli znowu bym go narysowała ? Czy to coś znaczy ?
- Głupiejesz. - skarciłam się w drodze do kawiarni. Pośpiesznie otwierając drzwi weszłam do środka i przekręciłam zawieszkę na "Otwarte". Weszłam za ladę i włączyłam wszystkie ekspresy. Usiadłam na stołku i powoli popijałam moje latte. Przez głowę przemierzało mi tysiąc myśli. Odruchowo i bezmyślnie wyjęłam pogięty rysunek z torby i rozprostowałam go na blacie. Wpatrując się w rysunek nie wiedziałam co on może znaczyć i dlaczego go właśnie narysowałam ? Miałam nadzieję, że szybko znajdę odpowiedź na moje pytania.
- Kto to ? - usłyszałam głos. Podskoczyłam ze strachu. Spojrzałam z nad kartki i spostrzegłam Renniego.
- Nie wiem. - odpowiedziałam i ponownie pogniotłam rysunek.
- Nie, co ty robisz ? - zapytał. W tym momencie zgłupiałam i nie wiedziałam o co mu chodzi. - Pokaż.
- To tylko moje bazgroły. - powiedziałam z przekonaniem. Renny jednak nie dał za wygraną.
- Pokaż, pokaż. - nalegał
- No dobra. A tym czasie czego się napijesz ? - zapytałam
- To samo co wczoraj. - odpowiedział. Podałam mu rysunek, a sama zajęłam się pracą. Zaparzyłam świeżej, mocnej kawy, której aromat wsiąknął w powietrze i rozniósł się po całej kawiarni.
- Proszę. - podałam Renniemu kawę i zabrałam rysunek.
- Dzia. - odpowiedział. Cicho zachichotałam. - Coś śmiesznego powiedziałem ? - spojrzał na mnie swoimi czarno-brązowymi oczami.
- Nie. - odpowiedziała i kolejny raz zachichotałam.
- No teraz to nie wiem. - odpowiedział i pokazał mi język, wracając do picia kawy. Nie wytrzymałam i parsknęłam śmiechem.
- Sorki, ale jesteś zabawny. - powiedziałam z uśmiechem
- Dziękuję. - odpowiedział - Nawet nie wiedziałem, że mam taki wspaniały dar.
- Też bym chciała taki mieć. - odpowiedziałam.
- Masz dużo większe dary i cenniejsze dary Zoey. - powiedział Renny
- Taaaaak. - pokiwałam głową - Umiem chodzić, mówić, słyszeć, oddychać i jeść. Tak, a te ostatnie sprawia mi najwięcej radości.
- Nie chodziło mi o takie dary. - odpowiedział Renny poważnie.
- Nieważne zresztą. - powiedziałam - Pamiętam, że wiszę ci ciastko.
- Nie trzeba. - odpowiedział Renny
- Skromność, jak ja to lubię. - powiedziałam - Ale i tak musisz je zjeść ze mną. Chyba, że nie interesuje cię moje towarzystwo ?
- Przekupstwo. - wspomniał Renny - Kolejny dar do twojej gabloty. - uśmiechnął się - Nie odmówię z grzeczności.
- Dobra, dobra. - powiedziałam i poszłam na zaplecze po 2 ciasta. Położyłam tace na blacie i spojrzałam na Renniego, który mi się przyglądał.
- Dlaczego się tak na mnie dziwnie patrzysz ? - zapytałam prosto z mostu. Renny speszył się, ale zaraz wrócił do mojego wzroku.
- Podobają mi się twoje oczy. - powiedział z uśmiechem
- Nie, błagam. Tylko nie oczy. - powiedziałam wściekła - To chyba jedyna rzecz, która nie wyszła moim rodzicom. Życie zresztą też.
- Dlaczego tak mówisz ? - zapytał Renny, wyglądał na dość przygnębionego.
- Moi rodzice byli zwyrodniali. - powiedziałam z odrazą, krzywiąc się na myśl o nich.
- Zoey to twoi rodzice, powinnaś ich kochać. - powiedział Renny
- Przestań ! - wydarłam się na niego. Mimowolnie z moich oczu zaczęły płynąć łzy.
- Prze....nie chciałem. - dukał Renny i próbował mnie dotknąć w ramię.
- Nie ! - powiedziałam - Lepiej żebyś już poszedł. - powiedziałam cicho, ocierając łzy.
- Nie chciałem. - wyszeptał i wyszedł z kawiarni. Jak myślicie, jak się wtedy czułam ? Beznadziejna ? Osamotniona ? A ta myśl o rodzicach ? O rodzinie ?
Nie miałam nikogo komu mogłam się wyżalić. Od śmierci rodziców postanowiłam, że będę silna. Dziś pierwszy raz złamałam tę zasadę i załamałam się. Chwyciłam torbę, rysunek z baru i wyszłam z kawiarni. Zamknęłam ją i zaczęłam iść do domu. Kolejno wpatrując się w mijane płyty chodnikowe mój stan się pogarszał. Było mi coraz bardziej żal. Bolało mnie to, że się urodziłam. "Może na tym świecie byłoby lepiej beze mnie" pomyślałam i spojrzałam w niebo, które zaszło ciemnymi chmurami. Zapięłam sweter i przyśpieszyłam kroku, żeby zdążyć przed deszczem. Powoli weszłam na klatkę schodową i skierowałam się do mieszkania. Otworzyłam drzwi i weszłam do środka. Promienie słońca rozświetlały pokój i nadawały mu różowej poświaty, która wydawała się przemieszczać. Zamknęłam drzwi, rzuciłam torbę na podłogę i położyłam się na łóżku. Sięgnęłam ręką do pilota i włączyłam losowy kanał. W telewizji leciały wiadomości. Podgłosiłam troszeczkę..."ciało młodej kobiety znaleziono na skraju lasu. Sekcja zwłok wykazała, że w dziwny sposób ściągnięto z niej krew. Na szyi pozostawiono tylko dwa okrągłe ślady. Śledczy zapewniają, że zabójstwo może być atakiem zwierzęcia..."
Serce stanęło mi w gardle. Młoda kobieta i te dziwne ślady. Czytałam o tym dość sporo, ale to tylko wybujała fantazja pisarek i pisarzy. Takie ślady przeważnie zostawiały wampiry. " Wampiry ? Tu chyba jesteś głupia." - pomyślałam. Jednak coś nie dawało mi spokoju z tą sprawą. Wyłączyłam telewizor i włączyłam wierzę. Podłączyłam pendraiwa, a z głośników popłynęła głośna, j-rockowa muzyka. Uśmiechnęłam się do siebie, wzięłam szkicownik, ołówek i inne przedmioty potrzebne do szkicowania i zaczęłam bazgrać po kartce. Moja ręka delikatnie zakreślała kontury poszczególnych przedmiotów. Zaokrąglone kształty przebiegały przez ostre linie tworzące jakąś postać. Dodałam kilka cieni i rozmazałam je palcem, nadając im różną jasność. Oddaliłam rysunek przed siebie i dokładnie go obejrzałam. Piękna dziewczyna w długich włosach związanych w warkocz, długim płaszczu, mieczu samurajskim na plecach, dużym pistolecie przy boku, który akurat odsłaniał płaszcz. Jej twarz była niewidoczna. Nachylała się nad kimś/czymś. Tu akurat nie było żadnej postaci, zwierzęcia, przedmiotu, niczego. W wolnym miejscu zaczęłam zataczać małe kółeczka, długie fale i krótkie, proste kreski. Wszystko zaczęło przybierać kształt mężczyzny. Krótkie włosy, zamknięte oczy, i ciemne miejsce pod nim. Moje ręka nadal kreśliła różne kształty. Po 15 minutach skończyłam rysować, a wtedy mogłam dokładnie przyjrzeć się mojej pracy. Na ziemi, przed kobieta leżał mężczyzna z wbitym mieczem w pierś. Jedo rozpięta koszula ukazywała precyzyjne wbicie miecza w jego pierś. Kolejny raz zastanawiałam się, co to może znaczyć? Skąd ja biorę takie pomysł ? Dlaczego zawsze maluję śmierć jakiejś osoby ? Zamknęłam szkicownik i odłożyłam go na półkę. Zgarnęłam wszystkie przybory do szuflady i rozścieliłam sobie łóżko. Włączyłam telewizor i poszłam zrobić sobie gorącego kakao. Wróciłam z pełnym kubkiem gorącego napoju. Właśnie zaczynał się mój ulubiony film. Podgłosiłam głośnik w telewizorze i popijając kakao zaczęłam oglądać film. Kiedy kakao się skończyło, odłożyłam pusty kubek na etażerkę i ułożyłam się wygodnie w pościeli. Wyłączyłam telewizor i zasnęłam, wkraczając w mój świat.