sobota, 13 lipca 2013

Rozdział 12.

Echo kroków Roberta brzmiało w mojej głowie przez kilka następnych sekund. Jego spojrzenie przyprawiło mnie o chęć płaczu. "Znowu wszystko spieprzyłam" pomyślałam wkurzona. Zamachnęłam się ręką i przewracając szklanki, wylałam wszystko na podłogę. Wkurzona podniosłam się z kanapy, chwyciłam kartkę z etażerki i z hukiem wyszłam z mieszkania. W moich spodenkach zaczął wibrować telefon. Odebrałam i przycisnęłam go do ucha.
- Halo ?! - zapytałam wkurzona, nie patrząc na ekranik
- Zoey ? - zapytał głos - Wszystko w porządku ?
- Tak. - odpowiedziałam, próbując opanować ton
- Jeśli tak twierdzisz. - odpowiedział głos - Możemy się spotkać ?
- Wiesz Viki, nie mam teraz czasu. - odpowiedziałam wściekła i wyszłam z bloku, kierując się do parku.
- Ah, ok. - odpowiedziała smutnie
- Na prawdę cię przepraszam. - odpowiedziałam spokojnie, chociaż targały mną inne emocje.
- Nic nie szkodzi. - odpowiedziała dziewczyna - Najwyżej spotkamy się jutro.
- Dobra. - odpowiedziałam - Pa.
- Pa Zoey. - odpowiedziała Viki i rozłączyła się. Wsadziłam telefon do kieszeni i szłam już do parku Olsena. To było jedyne miejsce, gdzie mogłam pomyśleć i odpocząć. Usiadłam na ławkę i wzięłam głęboki wdech. Wyciągnęłam telefon, a z kieszeni wypadła mi mała karteczka. Podniosłam ją i rozgięłam. "Zaryzykuję" pomyślałam i wystukałam numer na ekraniku mojego telefonu. Z wahaniem kliknęłam zieloną słuchawkę i przystawiłam telefon do ucha. Trzy krótkie sygnały i nadal nikt nie odbierał. Już miałam się rozłączyć, kiedy ktoś odebrał.
- Cody Ivans, słucham ? - zapytał głos
- Cześć Cody, to ja, Zoey. - odpowiedziałam i pociągnęłam nosem.
- Zoey ? - zdziwił się - Stało się coś, że dzwonisz ? - zapytał z przejęciem
- W pewnym sensie, ale nie zupełnie. - odpowiedziałam - Yyyy, możemy się spotkać ?
- Oczywiście. - odpowiedział - Gdzie i kiedy ?
- W kawiarni za 15 minut. - odpowiedziałam
- Do zobaczenia siostro. - powiedział. Ścięło mnie z nóg. Nie byłam pewna czy powinnam się z nim spotkać czy nie.
- Pa - wydukałam i rozłączyłam się. Zwinęłam kartkę, złożyłam ją i ruszyłam się z ciepłej ławki. Bandaże z kolan lekko się zsunęły, sprawiając mi ból. Stanęłam na chwilę i podciągnęłam je mimo pieczenia. Kiedy dochodziłam do kawiarni, spostrzegłam, że jest otwarta. Weszłam do środka i rozejrzałam się dookoła. Wszędzie było pusto, ale na zapleczu paliło się światło.
- Olivier, to ty ? - zawołałam. Nikt jednak się nie odezwał.
Nagle drzwi wejściowe się otworzyły, a do kawiarni wszedł Cody.
- Zo... - zasłoniłam mu usta i pokazałam, żeby był cicho.
- Ktoś jest na zapleczu, ale to nie Olivier. - powiedziałam szeptem
- Mam to sprawdzić ? - zapytał cicho
- Nie. - odpowiedziałam mu na ucho - Ja pójdę.
- Nie. - sprzeciwił mi się. Jednak go nie posłuchałam. Nie lubiłam jak ktoś się mną rządzi. Wzięłam zza baru gaśnicę i uniosłam ją nad siebie w celu obrony. Weszłam na zaplecze, gdzie panowała przerażająca cisza. Zaszłam jednak kawałek, a przede mną ukazała się jakaś postać. Nie zwracając uwagi kto to, zamknęłam oczy, zamachnęłam się gaśnicą i rzuciłam w postać. Postać zaklęła bardzo głośno i upadła na ziemię. Otworzyłam oczy i przeraziłam się. Olivier leżał na podłodze, a z jego czoła leciała cienka stróżka krwi.
- O matko ! - wrzasnęłam, kiedy wujek zaczął na kląć na całe zaplecze.
- Zoey, co jest ?! - na zaplecze wbiegł Cody i stanął jak wryty - Olivier ?
- To wy się znacie ? - zapytałam zdziwiona.
- Ała, kurwa Zoey czy ty na głowę upadłaś ! - krzyczał Olivier
- Przecież pytałam się czy to ty. - odpowiedziałam
- Miałem słuchawki na uszach, nie słyszałem. - odpowiedział łagodniej - Podnieście mnie.
Chwyciłam wujka pod jedno ramie, a Cody pod drugie i zaprowadziliśmy go na salę. Krew zostawiała cienką ścieżkę na drewnianych płytach.
- Masz. - podałam mu ręcznik z kawiarenkowej łazienki
- Zoey, zostań w kawiarni, a ja zawiozę Oliviera do szpitala. - powiedział Cody
- Dobrze. - kiwnęłam głową. Cody wziął Oliviera pod ramię i razem wyszli z kawiarni. Poszłam po mopa i zaczęłam ścierać zasychającą już krew. Wytarłam podłogę, stolik i odniosłam mopa na zaplecze. Wracałam, kiedy usłyszałam dzwonek drzwi wejściowych.
- Hallo ? - usłyszałam męski głos
Wyszłam ze zaplecza i stanęłam za barem. Podniosłam oczy na chłopaka, który stał już przed barem.
- To ty. - powiedziałam. Przede mną stał ten brunet (2) co z klubu. (Kolega Andre)
- Miło cię widzieć. - powiedział chłopak
- Czego chcesz ? - zapytałam i zrobiło mi się słabo. Chłopak uśmiechnął się odsłaniając piękne, białe i proste zęby.
- Chciałem napić się kawy. - odpowiedział
- Dziś zamknięte gnoju. - odburknęłam
- Nie sądzę skarbie. - powiedział i złapał mnie za koszulkę. - Jeśli nie chcesz mieć kłopotów radzę ci się do mnie odzywać grzecznie smarkulo.
- Bo co ?! - zapytałam zła i splunęłam mu w twarz. Chłopak wymierzył mi z pięści w twarz. Upadłam za bar, uderzając o coś metalowego. Moje ciało przeszył ból.
- Jeszcze pożałujesz suko. - burknął chłopak, to było ostatnie co usłyszałam, po czym straciłam przytomność.

* * *

- Zoey. - usłyszałam cichy szept w głowie. - Zoey. - lekkie szarpnięcie za ramiona. Nagle kontakt z zimną podłogą się urwał. Przymrużonymi oczyma spojrzałam na osobę, która mnie niesie. - Zoey trzymaj się. - usłyszałam cicho, po czym kolejny raz straciłam świadomość.

* * *

Moje ciało spoczywało na czymś miękkim. Próbowałam się ruszyć. Udało się ! Zacisnęłam dłoń w pięść. Delikatnie podniosłam powieki, a z obrazem wrócił mi słuch. Ciche dźwięki przeszyły moją głowę. Rozejrzałam się dookoła siebie. Jakieś ekraniki, białe zasłony, a za nimi co ? Zastanawiałam się gdzie jestem i co się stało. Po krótkiej chwili zrozumiałam, że jestem w szpitalu. Nagle moją głowę przeszył straszny ból. Skręciłam się i zacisnęłam zęby. Moje dłonie automatycznie zwinęły się w pięści. Ból jednak odpuszczał, ale nadal pozostał. Nagle kotara odsunęła się, a zza niej wyszedł Renny.
- Renny co...co ty tu robisz ? - wyszeptałam. Renny podszedł do mnie i usiadł na krzesełku.
- Zoey, to przeze mnie. - powiedział cicho i spuścił głowę - Nie powinienem cie zostawiać samej.
- Jak...to ty mnie uratowałeś ? - zapytałam nieco głośniej
- Tak. - odpowiedział
- Co się stało ? - zapytałam - Jak mnie znalazłeś ?
- Szedłem do mojego ojca, kiedy zauważyłem, że z kawiarni wybiega jakiś chłopak. Przeraziłem się. - zatrzymał się - Wszedłem do kawiarni i nawoływałem. Nikt się nie odzywał. Zaszedłem kawałek na zaplecze i odwróciłem się. - zamilkł na chwilę, a jego twarz posmutniała - Leżałaś nieprzytomna w kałuży krwi. - powiedział i zakrył twarz.
- Renny. - szepnęłam i złapałam go za rękę. Renny podniósł swoje smutne oczy na mnie. - Przybliż się na chwilę. - powiedziałam cicho. Renny wstał z krzesełka i przysunął się blisko mojej twarzy. Uniosłam się lekko i cmoknęłam go w policzek.
- Dziękuję. - wyszeptałam. Renny nie wiedział co zrobić. Ścisnęłam go mocniej za rękę.
- Proszę mnie wpuścić. - powiedział stanowczo męski głos zza kotary, co zwróciło moją uwagę.
- Pacjentka ma już gościa. - usłyszałam damski głos zza kotary.
- O nie. - powiedziałam rozpoznając męski głos - Renny przysuń się do mnie.
Renny jednak nie zareagował. Ścisnął mnie mocniej za rękę i odwrócił się do kotary. Kotara się odsłoniła, a naszym oczom ukazał się wściekły Cody.
Cody mierzył wrogim spojrzeniem Renn'iego. Jednak kiedy spostrzegł, że trzymamy się za rękę, zwrócił swój wzrok na mnie.
- Zoey, powiedz mi dlaczego to robisz ? - zapytał Cody wyraźnie przygnębiony, ale i zdenerwowany.

2 komentarze:

  1. Co? Dlaczego? Jak?
    Jezu, dziewczyno, jestem pełna podziwu. Raz romantyczna scena, później małe nieporozumienie. Jeszcze później wypadki ^^
    Cholernie jestem ciekawa co będzie dalej, więc wstaw ciąg dalszy jak najszybciej.
    Pozdrawiam xD

    OdpowiedzUsuń
  2. Niesamowity rozdział zresztą cały blog :P Czekam na następną część :P

    OdpowiedzUsuń

...kiedy zadając sobie pytanie, często myślała, jakby to było...